Nie ufał, iż to się uda, i był po temu aż trzy powody. Po pierwsze, Dragon Ball Spośród to znacznie lekki materiał na tradycyjną fabularną grę akcji. „Zetka” stała niemal wyłącznie wydobywającymi się w nieskończoność walkami, i więc nieco za kilku, by stworzyć grę opartą również na eksploracji świata. Klasyczny Dragon Ball byłby tu zdecydowanie lepszym wyborem. Ale klasyczne przygody małego Goku nie są tak proste jak historie Wojowników Z, to kto by tam zależał od nich zaczynać, nawet gdy posiadało więc oddać się na konkretniejszą grę...
Po drugie, gdy teraz Kakarot koniecznie musi być RPG opartym na DBZ, to – na Beerusa! – niech nie wciskają wszystkiego do jakiejś gry! Upchnięcie prawie 300 odcinków anime w 40-godzinnej produkcji i dodanie do ostatniego również gameplayu mogło dokonać się tylko samym – wielką wycinką i skracaniem wątków, po którym z epickiej opowieści rozwiązań było obowiązek jedynie miałkie streszczenie. I raz po trzecie – po tym, jaką kaszaną wykazał się zeszłoroczny Jump Force, mój kredyt zaufania do sprzedawanych przez Bandai Namco gradaptacji anime drastycznie zmalał.
Na przeznaczenie mogę donieść, że się po strony myliłem. Dragon Ball Z: Kakarot chyba nie jest grą szczególnie dobrą, lecz nie istnieje same tytułem okrutnie słabym. To wsparty na bardzo przestarzałych rozwiązaniach i pod wieloma względami ewidentnie niedorobiony przeciętniak, w jakiego ofiaruje się jednak grać bez bólu. I jeżeli wypadkiem jesteście fanami najpopularniejszego anime w Polsce, które kilkanaście lat temu wychowało całe pokolenie młodzieży, zdołacie się przy nim całkowicie nieźle bawić. Zanim a do ostatniego osiągnie, czeka Was absolutna katastrofa.
Początek gry jest tragiczny. Serio, nie pamiętam innej pozycji, która właśnie skutecznie zniechęciłaby mnie do siebie na jednym starcie. Po rozpoczęciu Kakarota i stoczeniu bardzo krótkiej walki tutorialowej z Piccolo (to coraz nie istnieje takie słabe) trafiamy jako Goku do lasu w głowach, gdzie jesteśmy czas z kilkuletnim Gohanem. I się zaczyna. Objęcie jest złe. Zewsząd blokują nas niewidzialne ściany. Gohan co chwilę ryczy, płaczliwie powtarzając w koło te same kwestie dialogowe. Oczywiście nie wygląda dobra zabawa.
A my? My mamy do działania właśnie takie działania, jakich oczekujecie po Dragon Ballu Z... Zbieranie jabłek z drewien. Eskortowanie Gohana do łowiska – przy czym młody ciągnie się wysoce niż żółw Boskiego Miszcza natomiast gdy odejdziemy z niego na wysoce niż kilka metrów, pozostaje w siedzeniu i jeszcze zaczyna beczeć. Przynosi mu się te gdzieś zaklinować, bo zaprojektowana specjalnie z wspominają o lataniu sztuczna inteligencja ewidentnie nie radzi sobie z czymś takim jak należenie. Istnieje też łowienie rybek. Natomiast w tyle i latanie chmurką Kinto – ale spokojnie, tutaj też wszechobecne niewidzialne ściany szybko zadbają o to, by nie przyszła Wam do osoby jakaś, tfu, tfu, eksploracja.
Pierwsze dwie godziny Kakarota to koszmar przypominający najgorsze rozwiązania projektowe sprzed dekady. Lub choćby z odleglejszych czasów, bo już na PlayStation 2 większość twórców wiedziała, żeby w taki sposób nie wykonywać swoich prac. Warto się jednak przemęczyć, bo jak przebrniemy już przez te bzdurne ganianie za jabłkami i dbanie Gohana, gra zaczyna otwierać przed nami nasz wirtualny świat i mieć do wydarzeń zapamiętanych z anime. I wtedy zbiera się ciekawiej.
Kiedy już pokaże wszystkie nasze oblicze, Kakarot ujawnia się tytułem opartym na trzech ściśle wymieszanych ze sobą fundamentach – kiepskiej eksploracji, nie najgorszych walkach oraz nostalgicznej powtórce dobrze danej zaś cenionej fabuły. Ta ważna podstawa leży już od samych początków zabawy, podczas których cechuje się z najczarniejszych możliwych stron. Potem trochę się poprawia, jednak także właśnie do indywidualnego końca pozostaje kulą u nogi.
Świat gry podzielono na moc oddzielnych obszarów, do jakich w granicę postępów w fabule uzyskujemy stopniowo dostęp, a rzucanie się między nimi zbyt wszelkim razem okupione jest ekranem ładowania. Po mapach możemy odstawiać się za pomocą różnorodnych pojazdów, a jeżeli aktywuje się funkcja swobodnego latania, opcja ta oddaje się kompletnie zniszczona a resztę gry jesteśmy już prawie jedynie w powietrzu. Każda lokacja jest przy tym wcale duże rozmiary, a jeśli bardzo przystępny sposób latania przypadnie Wam do gustu, będziecie posiadali gdzie robić się jako władcy przestrzeni.
Niestety, świat w Kakarocie jest nieetyczny i technologicznie zacofany. Kreskówkowa stylistyka stara się to niewiele maskować, jednak również ona nie wystarcza, by ukryć paskudnie rozmazane tekstury o małej rozdzielczości, bardzo wybiórczą destrukcję otoczenia (możemy roztrzaskać w pył konkretne skały, przechodząc przez nie, ale już jadący drogą samochodzik to przeszkoda nie do zatrzymania) czy bardzo uproszczone modele postaci niezależnych, na dodatek często pozostające w pomieszczeniu nieruchomo jak słupy. Denerwuje też nieczytelna minimapa, na jakiej trudno się odnaleźć, a ręczne wprowadzanie na nią markerów zostało popsute przez zbyt mało delikatny i niechcący współpracować z gałką analogową kursor.
Świat ten istnieje Gry za Darmo pobierzpc.pl ponad zwyczajnie pusty. Gdy w określonej chwili nie interesuje nas dalsze rozwijanie głównego wątku fabularnego i chcielibyśmy zdobyć się czymś nowym, wybór aktywności pobocznych prezentuje się wyjątkowo skromny – możemy połowić ryby w zwykłej minigrze podejmującej przez pierwszą chwilę, powalczyć z mięsem armatnim, pozbierać trochę śmieci najróżniejszej maści, wykonać kilka misji pobocznych... i tyle.
Spośród obecnego całego tylko questy pomocne mogłyby być czymś lepszym. Jeśli lecz nie przypominały najprostszych zadań rodem z generatora: „pozbieraj trochę warzyw w współczesnym tle”, „pokonaj tę wersję podstawowych przeciwników”, „przenieś się na różną mapę (czekając aż taż się załaduje), by tam porozmawiać z człowiekiem, przyjąć się do innej lokacji (znowu czekamy...), pokonać grupę mięsa armatniego i wrócić na tło startu misji (znów ładowanko)”. Raz na kilkanaście zadań trafi się w nagrodę jakiś zabawniejszy dialog, a istnieje tegoż zbyt kilka, by pozwolić je zbyt coś daleko niż miałkie zapychacze.
Z okresem zaczęty świat zyskuje garść ciekawszych urozmaiceń – możemy zacząć szukać Smoczych Kul (niestety przez ostatnie, że rozrzucone są po różnych mapach, w przykładu tej energii więcej jest uważania ekranów ładowania niż faktycznego grania), walczyć z silniejszymi wariantami wcześniej pokonanych bossów, wykonywać w baseball czy należeć w przeciwnych wyścigach samodzielnie tuningowanych pojazdów. Minimalnie urozmaicają one eksplorację, ale temat w ostatnim, że wstęp do nich znajdujemy o moc za późno, jeśli już zwiedzanie dawno zdąży się nam znudzić. Moduł przygodowy w wartości szkodzi Kakarotowi – mam wrażenie, że cieszył się lepiej, gdyby nie było go dobrze i wykonywa zamiast tego umieszczałam się tylko na scenach przerywnikowych przetykanych walkami.
Gra to sól dragonballowej ziemi. Naprawdę było zwykle, oczywiście jest dodatkowo w Kakarocie, w jakim wbijamy się przy niemal każdej okazji – w ramach głównego wątku fabularnego, w trakcie zadań pobocznych, swobodnie eksplorując świat. Nawet specjalne wyzwania służące zdobywaniu nowych wiedze więc po prostu pojedynki. Studio CyberConnect2 stworzyło kilkanaście odsłon całkiem nieźle przyjętej serii walk o Naruto i zamiast wymyślać koło na nowo, postanowiło po prostu wykorzystać swoje doświadczenie. Do świata zmieniających kolor włosów wojowników oraz kul spełniających wymagania przeszczepiono system gry z podserii Ultimate Ninja Storm. Efekt pokazałeś się całkiem niezły.
W trakcie starć kamera zostaje zawieszona za naszymi plecami a możemy spokojnie latać po mapie. Podstawowy repertuar razy stanowi wyjątkowo popularny – mamy oddzielne przyciski do ataków wręcz, strzelania kulami energii (a też są akurat prawie bezużyteczne), ładowania Ki, obrony. Żeby sobie jakoś radzić, w myśli wystarczy wciskać raz na jeden czas klawisz obrony i estetyczne spamować atakami wręcz, które z automatu obracają się w efektowne combosy. Dodając do ostatniego uniki przy co trudniejszych walkach, nawet największy bijatykowy laik da radę przejść całą grę.
A takie rozwiązanie jest zwykłe. I mało efekciarskie, oraz co jak co, ale mały byłby z nas wirtualny Goku, jeżeli nie zadbali o ładne widowisko. Więc prędzej czy później zaczynamy z planem pojedynków eksperymentować i otrzymywać z popularniejszych technik. Specjalnych ataków drużynowych, gdyby planujemy pod ręką towarzyszy. Superpotężnych ataków z ikoniczną Kamehamehą na czele. Zmian w następne etapy Super Saiyan – zbalansowanych tak, by zysk mocy był okupiony jakimiś drobnymi ograniczeniami. Że nawet przedmiotów rozwijających i leczniczych, zbieranych mimochodem podczas eksploracji. Z czasem zaczynamy i wybierać i poświęcać na pierwszy etap oka niewidoczne, ale zawsze będące różnice między poszczególnymi grywalnymi postaciami.
Te kombinacje nie sprawiają, że gry zatrzymują się trudniejsze, ale jakoś tak stanowią je po prostu przyjemniejszymi. Czasem nawet satysfakcjonującymi, jeśli uda nam się odkryć sprytne połączenie kilku nowych technik, dające bardzo przyjazne efekty. W przeciwieństwie do eksploracji w trakcie starć jest ponadto na co popatrzeć. Studio CyberConnect2 z powodzeniem przeniosło na interaktywny grunt wielką z anime skalę pojedynków i ekran co chwila sekund rozbłyska w produktu gigantycznych eksplozji czy błyskawicznych teleportacji. Starcia z bossami fabularnymi urozmaicają ładne cutscenki, obejmują oni jeszcze specjalne ataki, których jednak łatwo uniknąć, ale przyjemnie na nie popatrzeć.
Osobiście miał przy walkach w Kakarocie przez trzy fazy. Najpierw, patrząc w nich podobieństwa do kłótni z kolekcji Ultimate Ninja Storm, byłem usatysfakcjonowany z ostatniego, jak robią. Po kilku godzinach zabawy zaczęła nużyć mnie ich jednostajność, powtarzalność i łatwość. Potem zaś zacząłem badać i wdrożył się je kochać. Niestety są jakieś niesamowite, ale tak da się nimi paść i posiadają najlepszy punkt mechaniki Kakarota.
Twórcy tak tego stworzyli – fabuła gry bez żadnej ściemy obejmuje całą zawartość „Zetki”. Będące drugim otwarciem dla Dragon Balla przybycie Raditza na Ziemię. Kultowe wydarzenia na planecie Namek. Gra z androidami i Cellem, moim przekonaniem szczytowy punkt serii. Monumentalna finałowa potyczka z Buu. To wszystko tutaj jest, wprowadzone w trzydziestu czy maksymalnie czterdziestu godzinach zabawy.
Transfer sprawie do świata gry nie wykazał się taki ogromny, jak uczyłem. Owszem, została ona dużo poszatkowana, w wyniku czego na ekranie nie oglądamy wielu dobrze wspominanych scen czy całych wątków, a także umysły postaci drastycznie zubożały. Ale tnąc, skracając i gromadząc na nowo, pracownikom studia CyberConnect2 jakimś marzeniem a naprawdę udało się pomieścić w grze wszystkie najważniejsze, ikoniczne sceny, tworząc swoiste interaktywne streszczenie tej spraw.
Osoba nieznająca wcześniej Dragon Balla nie znajdzie choć w scenariuszu niczego dziwnego. Natomiast dla fanów będzie on niezwykle wygodną nostalgiczną uwagą w historia. Podczas trybu fabularnego momentami znacznie się nudziłem – głównie przy wolniejszych początkach kolejnych sag czy w trakcie sztucznie wydłużających czas zabawy wypełniaczy. Jeżeli jednak akcja nabierała tempa i przychodził do ostatnich najważniejszych wydarzeń, pokroju gier z Frizerem, Cellem czy Buu, i proste filmiki na silniku gry zastępowały prześlicznie wyrenderowane sceny przerywnikowe, przez krótkie chwile znów czułem się jak kilkanaście lat temu.
Dragon Ball Z: Kakarot przygotowuje się zresztą doskonale zdawać sobie sprawę, że to licencja stanowi jego najogromniejszą (jedyną?) wartością i intensywnie się na niej opiera. W znaczeniach pobocznych często spotykamy postacie znane z uniwersum. Znajdźki pozwalają powspominać doświadczenia z prawdziwego Dragon Balla. Ścieżka dźwiękowa zawiera kawałki wyjęte bezpośrednio z anime. W dialogach bohaterowie przemawiają danymi z telewizji głosami – również to również w klas angielskiej, kiedy również japońskiej. Do wykonywa nostalgicznego szczęścia brakuje tylko możliwości ustawienia francuskiego dubbingu z naszym lektorem.
Stan techniczny gry oddaje się, niestety, bardzo marny. O tym, że tytuł jest stary, już co nieco wspomniałem – walki potrafią też jako tako wyglądać dzięki dużej energii i natężeniu wybuchów, jednak już w porządku eksploracji czy przy regularnych cutscenkach (ponieważ te niewielkie prerenderowane wypadają cudownie) gra charakteryzuje się zwyczajnie brzydko.
Tytułowi ewidentnie przydałoby się też kilka kolejnych miesięcy pracy testerów – wersja premierowa może „pochwalić się” zatrzęsieniem błędów. Z czym ja się nie spotkałem podczas zabawy! Zablokowanie możliwości latania w systemie eksploracji. Całkowita deaktywacja regeneracji energii Ki oraz domu w samej z bitew (to dzisiaj było fajne, bo przełożyło się na najciekawszy, najbardziej taktyczny pojedynek, który przeszedł w trakcie całej gry). Pokazane na mapie, ale faktycznie nieistniejące Smocze Kule. Zadania poboczne Schrodingera, które niby były, jednak tak naprawdę ich nie było. Zwykły crash całej gry te się zdarzył, jednak na miejscu innych glitchy obecnie nie brzmi tak ciekawie.
Dragon Ball Z: Kakarot to po prostu przeciętniak. To termin przestarzały, ze wysoką ilością błędów i mało zrealizowanych mechanik. Choroby te, choć ewidentnie widoczne, potrafią co najwyżej rozczarować czy znudzić, tylko nie są aż naprawdę szerokie, by frustrować lub zniechęcać do gry. Z innej części jednak rzeczy udane – czyli przede każdym sposób walki – nie są udane aż tak daleko, by zachwycać. Pod względem mechanizmów zabawy gra jest po prostu poprawna. Ni toż normalna, ni słaba.
Miarą jej ceny jest więc tylko i wyłącznie licencja – oraz tąż gra dobrze, umiejętnie uderzając w nostalgiczne struny i dając sporo nawiązań, jakich liczyć mogą fani tego świata. Zatem to, czy spodoba Wam się Kakarot, tak naprawdę związane jest od tego, jako dużo lubicie Dragon Balla.
Jeżeli nie wyobrażacie sobie, aby każdego roku choć raz nie powtórzyć całej „Zetki”, nowa gra studia CyberConnect2 potrafi być całkiem niezłym sposobem na zostanie tego jedynego jeszcze raz, jednak tym razem nieco inaczej. Jeśli po prostu tęskno Wam do ostatniego świata, zaś nie macie sił a czasu, by jeszcze raz przebrnąć przez około 300 odcinków anime – skondensowana forma Kakarota też powinna do Was trafić. Ale skoro nie załapaliście się na fenomen Dragon Balla albo nie go nie rozumieliście, toż ta występuje nie będzie korzystać Wam do zaoferowania zupełnie nic.